poniedziałek, 27 lipca 2009

Granica

W weekend postanowiliśmy sprawdzić jak posuwają się prace przygotowawcze do Euro2012 na Ukrainie :-)
To oczywiście żart, postanowiliśmy zwiedzić Lwów. Piękne, kiedyś leżące w granicach Polski miasto, teraz zaledwie ok 100 kilometrów od granicy.
Pierwszy etap podróży: Granica
Granica Polsko Ukraińska ma złą sławę. Bardzo długie kolejki samochodów i celnicy którzy bez łapówki mogą zawrócić Cię z granicy.
Tak było jeszcze do niedawna, kiedy można było przewieźć przez granicę np. karton papierosów. Teraz kiedy znacznie zmniejszono limity towarów akcyzowych, proceder ten przestał być opłacalny.
Oczekiwanie na wjazd na terytorium Ukrainy zajął nam trochę ponad dwie godziny, nie były one miłe, stres spowodowany złymi doświadczeniami z przeszłości i brak toalet dały nam się nieźle we znaki. Kiedy w końcu przeszliśmy wszystkie odprawy, znaleźliśmy toaletę (była straszna), wymieniliśmy pieniądze, mogliśmy pojechać dalej. Nie było tak źle. Kilkaset metrów dalej musieliśmy się zatrzymać by wykupić obowiązkowe ubezpieczenie samochodu i zdrowotne (zielonej karty nie honorują). Kilkaset metrów dalej zatrzymała Nas Milicja pracująca jako naganiacze kolejnych sprzedawców ubezpieczeń, którzy stwierdzili że te kupione przez nas wcześniej są nieważne i musimy kupić te które oferują Oni. Na Ukrainie trzeba być twardym, inaczej oskubaliby nas zaraz na granicy. W końcu pojechaliśmy...
Drugi etap podróży: Droga
Drogi na Ukrainie są straszne, przynajmniej ta do Lwowa. Szukaliśmy w pamięci odcinka w Polsce o podobnym stanie nawierzchni i nie znaleźliśmy! Tak, nie znaleźliśmy. Cały czas dziury i latające kamyczki. Nie pomagał do tego ciągle padający deszcz. I jeszcze jedno. Wszystkim przeciwnikom jazdy na światłach w dzień polecałbym wycieczkę na Ukrainę w deszcz. To było straszne kiedy na dworze było ciemno, a większość samochodów pędziła po tej dziurawej drodze bez świateł. Wyprzedzać nie miałem odwagi. Ostatnio modne stały się tam niebieskie diodki przyczepione do wycieraczek lub przy światłach, bez komentarza.
Bałem się trochę tego Lwowa, właściwie poruszania się po nim samochodem, ale uprzedzę fakty i napiszę że niepotrzebnie. To jest też niezłe przeżycie, zwłaszcza w centrum, gdzie współdzieli się jezdnię z tramwajami, a bruk jest tak niemiłosiernie nierówny, że miałem wrażenie że podwozie nie da rady. Samochody parkują jak chcą. Jeśli ktoś jedzie i musi się zatrzymać to się zatrzymuje nawet na środku jezdni (byle nie na torach), stoją więc samochody np. na środku skrzyżowań . Jadąc, ciągle trzeba coś omijać no i uważać na pieszych, którzy chodzą np wzdłuż ulicy (środkiem). Aby nie popaść w obłęd trzeba szybko się przystosować, więc mnie też przytrafiło się postawić samochód na środku obszernego skrzyżowania, bo niedaleko był niewielki bazar. Kierowcy są tam bardzo wyrozumiali, nawet gdy stałem i zastanawiałem się w którą stronę skręcić, nikt nigdy nie zatrąbił jak to się dzieje u nas w stosunku do obcych rejestracji.
Trzeci etap podróży: Lwów
Lwów jest naprawdę piękny.
Pierwszą rzeczą na jaką natrafiliśmy był automat do wody, coś jak wyśmiewany u nas saturator. Za 25 lub 50 kopiejek można napić się wody samej lub z sokiem w szklance wielorazowego użytku powstałej z upitolenia szyjki od butelki po wódce. Cudo, ale nie odważyłem się napić. Na szczęście więcej takich dziwadeł nie znaleźliśmy, chociaż nie wykluczam że takie są. Potem było już tylko lepiej.
Opera Lwowska, piękne kościoły i cerkwie, muzeum, wspaniałe kamieniczki, duża ilość pomników przy których obowiązkowo trzeba było zrobić sobie zdjęcie. Na prawdę miasto do którego warto pojechać, my żałujemy tylko że padał deszcz. Nie udało więc się zobaczyć cmentarza i pewnie jeszcze połowy pięknych zakątków. Deszcz nie odstraszył wielkiej ilości par młodych (ślubów) które robiły sobie zdjęcia wszędzie. Jak do tej pory nie widziałem na raz tylu ślubów. Nie wiem czy to do Lwowa przyjeżdżają nowożeńcy z całej Ukrainy...?
Na koniec oczywiście zakupy. Wciąż jeszcze opłaca się Polakom kupować na Ukrainie. Przelicznik 1 hrywna to 0,39 zł. I tak bilet do opery 10 hr, (3,9 zł- jak za darmo) (nie na spektakl, tylko obejrzeć ją wewnątrz- piękna), Muzeum sztuki- 30 hr, bardzo dobry obiad 60 hr, w markecie: coca cola 2 l- 7 hr, Kwas Chlebowy (rewelacja)- 7 hr, ryby w puszkach bardzo tanie, kawior bardzo tani, z różnych ryb, słodycze bardzo tanie, chałwa (polecam) 5 kg- 80 hr, dobre wino 12 hr i tak można by wymieniać w nieskończoność (benzyna 7-8 hr)
Po zapełnieniu bagażnika wróciliśmy tą samą fatalną drogą do granicy. Kolejny szok to bardzo miła obsługa ukraińskich celników, którzy nawet nie przetrząsali toreb. Chyba to przejście w Hrebennem jest jakieś inne, a może Ukraińscy celnicy też wchodzą już do europy... W drodze powrotnej postój na granicy zajął nam 2 godziny.
Wspomnienia z pobytu we Lwowie- bezcenne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz