środa, 22 lipca 2009

Edek

Edek urodził się 23 lipca 1941 roku w miejscowości Kąty (tak czytam w akcie).
Ojciec Klemens, matka Bronisława, oboje chłopi. Przed wojną pracowali pewnie gdzieś u dziedzica, potem dostali od władzy kawałek ziemi, właściwie dostała ją Bronisława bo Klemens zginał w czasie wojny. Nie było łatwo. Miała do wychowania dwóch synów.
Bronisławę poznałem jako starszą kobietę. Z tego co pamiętam miała wieloletniego towarzysza życia- Pana Plutę. Jak to na wsi, miała też dużo pracy. Pod koniec życia dopadł ją Altzheimer, umarła samotnie w swoim domu.
Edward nie był grzecznym chłopcem, znany był w okolicy ze swoich młodzieńczych wybryków. Ile wódki wypił tego nie policzy nikt. Kiedy zainteresował się Teresą, nie najmłodszą już panienką ze ślicznym dzieckiem- Jacusiem (może to ona zainteresowała się nim), okoliczni ludzie ostrzegali Ją przed tym związkiem. Edward zresztą do końca życia pamiętał o tym i niektórym nigdy nie wybaczył. Szczególnie po wódce przypominały mu się wszelkie ludzkie niegodziwości. Lubił wtedy wypominać nieszanowanie go, czy niewiarę w jego jako dobrego człowieka. Skończyło się to nawet więzieniem, gdy rozbił głowę swojemu koledze.
Edward nie miał przyjaciół. Ludzie go szanowali za jego konsekwencję i uczciwość, ale mam wrażenie że trochę się go bali. Pewnie dlatego że nie był zbyt rozmowny, był za to nerwowy i łatwo się obrażał. Stan obrażenia na swoją żonę trwał z reguły kilka dni, które spędzał u swojego kolegi z młodości.
Tworzyli razem szczęśliwe małżeństwo. Jak ich przodkowie musieli ciężko pracować na swoje utrzymanie, ziemia nie była urodzajna, trzeba było uprawiać mało dochodowe plantacje- tytoń na sprzedaż, ziemniaki, zboże i warzywa na własny użytek. W latach osiemdziesiątych zaczęli uprawiać maliny i jabłka.
Mieszkali w domu rodziców Teresy, na początku w jednym pokoju z dwójką dzieci, kiedy zmarli teściowie, zajęli obie izby maleńkiego domu. Edek lubił zwierzęta. Hodował gołębie. Lubił na nie patrzeć, rozmawiać z innymi zapaleńcami, budował dla nich klatki. Czasami skręcał kark kilku sztukom za zupę. Czy wtedy było mu ich szkoda, chyba nie, traktował je jako zwierzęta gospodarskie. Gołębie, króliki, kury, świnie, krowy i owce byli mieszkańcami gospodarstwa, zdarzało się też że lądowały na stole.
Papierosy to nałóg z którego nigdy nie udało mu się wyleczyć, zresztą to one w końcu Go zabiły. Od zawsze miał problemy z kręgosłupem, często chodził połamany lub w ogóle nie mógł się ruszać. Potem doszła miażdżyca. Mimo świadomości szkodliwości, nigdy nie zgodził się zmienić diety na zdrowszą, nigdy też nie odważył się choćby ograniczyć palenia.
Upalne dni zbierają zazwyczaj duże żniwo wśród ludzi chorych, głównie na serce. Mówi się wtedy że padają jak muchy. 16 czerwca 2005 roku był jednym z takich dni. Pamiętam go doskonale. Byłem wtedy w Sulejówku, cały dzień w terenie bez kropli wody. Po południu byłem już naprawdę zmęczony, wtedy dostałem wiadomość o jego śmierci. Wyszedł przed dom po drzemce, przewrócił się na oczach swojej żony, córki i wnuczki. Pogotowie przyjechało bardzo szybko, niestety lekarz mógł tylko stwierdzić zgon.
Jeden z moich kolegów stwierdził że szkoda go, że mógł jeszcze trochę pobrykać... Mógł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz